Współczesna żona modna
Włosy długie i jasne a oczy zielone.
Czasami koki loki, dobrze zakręcone.
Uśmiech z twarzy nie schodził, choć były powody.
Lubiła w towarzystwie, używać swobody.
Do dyskoteki zatem, z Aliską chadzała,
Nie jednego chłopaka tam też poznawała.
Wiele jej uchodziło, na sucho, mawiała.
Broniąca jej uroda, zwykle wystarczała.
Nie wiążąc się na stałe, tak lata, mijały,
Aż wreszcie ugodzona, od Amora strzały,
Porzuciła zabawy i dom założyła.
Kiedy małego Janka, w końcu urodziła.
Życie się wywróciło, do góry nogami.
Dość już miała wszystkiego, wkurzona czasami,
Męczyła męża swego, tymi wymówkami.
Że na dzieci za młoda, że wolność za drzwiami,
A ona uwiązana, z bachorem w chałupie.
Czasem talerzem rzuci, to znów nogą tupie.
Studia by magisterskie chciała teraz zrobić,
Bo te by mogły kiedyś życiorys ozdobić,
Chodzić do szkoły fajnie od dziecka odpocznie,
Lecz raporty tarza pisać i co teraz pocznie.
Andrzejek by napisał, ale nie wie z czego,
No to na konsultacje ta wysyła jego.
Niech się dowie, czego chcą, bo napisać musi,
A przecież ze swej żonki tego nie wydusi.
Tak magisterska praca nawet napisana,
Dobrze, że już mailowo jest konsultowana,
Lecz przed obroną pracę wypada przeczytać,
Bo niechybnie z tej pracy też będą ją pytać.
Nic nie pojmuję, z tego, co tu napisałam.
O tych metodach przecież nigdy nie słyszałam.
Kto to widział, tak pisać Blondusia pomstuje,
No bo żadnego słowa z tego nie pojmuje.
Podyplomowe teraz robić zaczynamy.
Tylko jaki kierunek dla mnie wybieramy?
To może, psychologię postudiować raczysz?
Poradzisz se, na pewno, niedługo zobaczysz.
Zrobię ci prezentacje, jakie tylko trzeba.
Wydrukuję, napiszę, co mówić potrzeba.
Przeczytasz z kartki wszystko i już załatwione,
Następne studia także wkrótce ukończone.
Imprezki dla rodzinki, urządzać będziemy.
Ty ugotujesz smacznie, a my wszystko zjemy.
Tak rodzice wraz z bratem, przywykli do tego,
Że w weekend i w tygodniu, patrzą należnego.
Na koniec nawet Basia, tego zażądała,
By na konto bratowej, imprezkę wydała.
Tu trochę przesadziła, Blondusia dość miała.
I struna się naciągała, aż w końcu zerwała,
Lecz opuścić nie chcieli jadłodajni twojej,
Wiec niby wybaczyli to córeczce swojej
I dalej, choć już rzadziej nachodzą ją w domu.
Każdy niby osobno, niby po kryjomu,
Lecz żadne nie odpuści należnej daniny
I tylko miedzy sobą głupie stroją miny.
Blondusia wszystko znosi, tego upatruje,
Że kiedyś któreś z nich się Jankiem po zajmuje,
Jak by w potrzebie była to jest z kim zostawić,
Dziecko, gdyby tak chciała pójść i się zabawić.
Ot choćby na wesele do męża rodziny.
Prosi mamusię, a ta robi sobie kpiny.
W ostatniej chwili wielce obrazić się zdoła,
O pomoc do rodziny męża wiech zawoła.
Blondusia, bo na swoich liczyć już nie może,
Bo w opiece nad dzieckiem rodzic nie pomoże.
Już w tydzień po weselu Basia się ładuje,
Na imprezkę, jak zwykle Blondasię strofuje,
Że niegrzeczna się taka zrobiła córeczka
I jak zwykle zajada obiad i ciasteczka.
Tak razy kilka córkę rodzinka wystawia,
Ale ta nie ugięta, dalej sobie wmawia,
Że w potrzebie pomogą może na nich liczyć.
A ci córeczki swojej nie przestają ćwiczyć.
Pracować mogę tylko w mej firmie prywatnej,
Dla kogoś to ja pracy nie podejmę żadnej.
Nie potom zarządzanie długo studiowała,
Żeby się obca firma na mnie dorabiała.
Jak chcesz, bym się do pracy jakowejś zabrała,
To sam mi firmę załóż, tylko by działała.
Gotowanie i szycie to babskie roboty,
Na które nigdy ona nie miała ochoty,
Więc tymi przyziemnymi błahymi sprawami.
Niech Andrzejek się zajmie, ja mogę czasami,
Nawet zupę przyrządzić, lecz nie wiem, czy zjecie.
Przez tydzień podawana, ląduje w klozecie,
Ale jak mąż rosołek, pyszny ugotuje,
To nogami przebiera i się oblizuje.
Intelekt, co tu mówić, wiedzą zaskakuje.
Co chwilę ma wymówkę i się okazuje,
Że akurat tę lekcję w szkole opuściła,
Ale poza tym to już wszystko resztę odrobiła.
Matematyka-konik maturę zdawała.
Szkoda, że w klasie trzeciej już się zatrzymała.
Angielski na poziomie proficient skończyła,
Lecz gdyby ją pytaniem jakimś zaskoczyła,
Turystka po angielsku, choć by zrozumiała,
To odpowiedź by i tak jedną usłyszała.
Andrzejek ty jej powiedz, ja przecież nie umiem,
Dobrze, że chociaż trochę co mówi, rozumiem.
Największa jej zaleta to zdecydowanie.
W markecie, gdy truskawek przyjdzie wybieranie.
Przez telefon prowadzi dobrych ustalanie:
Dobra, dobra, tą zabierz, tamta niech zostanie.
Mąż z pracy jej pomaga, dobre powybierać,
Bo ona sama nie wie jak owoce zbierać.
Z zakupami, choć prostej rzeczy one tyczą,
Kłopoty ma niezmierne, wyboru dotyczą.
Zieloną, czy czerwoną? Bluzkę mi doradzasz.
Weź zieloną, bo ładna. Czerwoną odradzasz?
Weź czerwoną, jeśli się choć trochę podoba.
Więc zielonej już nie chcesz? Już się nie podoba?
Podoba się, więc może zakupimy obie,
I tak by jeszcze długo rozmawiali sobie,
Gdyby Blondusia wreszcie się nie obraziła
I do domu bez żadnej bluzeczki wróciła.
Poglądy swe życiowe mężusiowi głosi.
W nich do seksu i dzieci często się odnosi,
Lecz lepiej nie przytaczać zdania jej mądrego,
Bo żadna dla ludzkości korzyść będzie z tego.
Że pieniądze na drzewie rosną przekonana,
Bo jak mężuś do pracy ma wychodzić z rana,
To awanturę wszczyna i wielce pomstuje,
Że ona towarzystwa w domu potrzebuje.
Jeśli znów zauważy, że pieniążków mało,
To pretensje, że więcej przynieść się nie chciało,
A na męża po pracy ze zegarkiem czeka
I odlicza sekundy, bo czas już ucieka.
Wita go w przedpokoju, za drzwiami ukryta.
Wielką do butów łyżkę w obie ręce chwyta
I już się zamachuje, by go w głowę zdzielić,
Ale w lustrze ją widać, można się uchylić.
Komiczne sytuacje wciąż się powtarzają,
Ale najczęściej chyba te, które powstają,
Gdy Blondusia odkrywa po prawie godzinie,
To co Andrzejek mówił, przedstawiał rodzinie.
Największe ma pretensje, do męża swojego,
Że mu wszystko pasuje, nie zrozumie jego.
Jak można, nie narzekać, nawet chwalić sobie,
Każdą z tych sytuacji, które stwarzam tobie.
To nie jest wszak normalne, Blondusia powtarza,
Taki idiota jak ty, raz się tylko zdarza,
Bo mu wszystko pasuje, na nic nie narzeka.
Nie spotkałam jak dotąd takiego człowieka.